Otworzyłam drzwi
-Nie miałam ochoty tak szybko oglądać twojej aroganckiej twarzy Jace -powiedziałam wpuszczając go do środka
-Ciebie też jest miło widzieć Clary
-Co się tak szczerzysz?! -warknęłam
-Bo ja na prawdę cieszę się, że cię widzę? -Weszliśmy do kuchni
-Chcesz jajecznicy ze szczypiorkiem? -zapytałam się bardziej z grzeczności niż z tego, że chce mi się też jemu robić zresztą dawno z nikim nie jadłam posiłków zawsze robiłam to sama bo mama jeszcze spała, gdy wychodziłam i wracałam czasem nad ranem.
-Jeżeli nie masz zamiaru mnie otruć. -Uśmiechnęłam się na te myśl.
-Nie tym razem. -Nałożyłam jajecznice na talerze. -Smacznego -spojrzał się dziwnie na mnie -No co?
-Nic nic...
-To, że cię nie lubię nie znaczy, że nie pamiętam o dobrych manierach.
Jedliśmy w ciszy zastanawiałam się nad słowami matki, naprawdę mam wyjść za mąż...
-Co to? -wskazał na kopertę, którą nieświadomie się bawiłam...
-Lista kandydatów na mojego męża -wzruszyłam ramionami, wciąż miałam nadzieje, że to głupi żart z jej strony...
-Wychodzisz za mąż??!! -aż lekko podskoczyłam gdy krzyknął
-Czemu to cię w ogóle obchodzi??
~Jace~
-Czemu to w ogóle obchodzi?? -jej pytanie było tak jak bym dostał po twarzy.
-Naprawdę nie wiesz? -pokręciła głową. I zaczęła powoli jakby się wahała wyjmować zawartość koperty...
-Ona nie żartowała!!! Ona naprawdę chce żebym w tym wieku wyszła za mąż!!! -krzyknęła
-To nie pozwól jej żeby decydowała o takich rzeczach za ciebie. -powiedziałem i podszedłem do niej. Chciałem ją podnieść na duchu, zdobyć jej zaufanie.
-Ty nic nie rozumiesz prawda?! -łzy zaczęły spływać po jej policzkach, poczułem się okropnie z myślą, że nie mogę jej pomóc.
-A co tu dużo rozumieć. Wyprowadź się od niej.
-Myślisz, że nie próbowałam?! Ona znajdzie mnie zawsze i wszędzie znajdzie, weźmie mnie siłą jeśli nie pójdę dobrowolnie. Zawsze zrobi tak, żebym do niej wróciła. Wykorzystuje do tego ludzi na których mi zleży zrobi wszystko, żebym tu wróciła. Nie wyobrażasz sobie ile razy dostałam za sprzeciwienie się jej. Czasem zachowuje się jak matka, ale to bywa bardzo rzadko. Jeszcze przy Luku się hamuje. Odkąd tata się wyprowadził za byle co jestem chłostana, bita.
-Clary ja... -nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Przytuliłem ją. Zdziwiło mnie to bo oddała uścisk, ale po chwili się odsunęła i otarła łzy...
-Nie wiedziałeś?? Nikt nie wie. A teraz chodź muszę się spakować.
Poszliśmy na górę dziewczyna wyjęła dwie wielkie walizki do jednej wsypała cała zawartość szafy i szuflad, do tego dorzuciła jakiś zeszyt i zestaw kredek i ołówków. Do drugiej włożyła broń, ona naprawdę była inna. Nigdy nie widziałem dziewczyny która by miała taką ilość broni, kosmetyków tyle nie miała.
-Trochę ciężko będzie to przewieźć na motorze.
-A kto powiedział, że będziemy to przewozić na motorach? -Powiedziała i stworzyła bramę
-Weźmiesz jedną -skinąłem głową. -Idź pierwszy. Zaraz wrócimy po motory.
Wylądowaliśmy przed instytutem.
-Zanosimy to od razu do twojego pokoju?
-Nie. Możemy później.
Wróciliśmy po motory. Jechałem za Clary, ale nie jechała ona w stronę instytutu. Po jakiejś godzinie zatrzymaliśmy się nad jeziorkiem.
~Clary~
Nie chciałam jeszcze jechać do instytutu więc pojechałam nad małe jeziorko za miastem. Zatrzymałam się. Dopiero teraz zauważyłam, że Jace jechał za mną.
-Nie musiałeś jechać za mną. -zwróciłam się do niego
-Musiałem. Przecież nie oprowadziłem cię po instytucie i nie pokazałem pokoju. i ktoś w końcu musi pomóc ci wnieść te walizki. -powiedział i uśmiechnął się
Usiadłam na pniu drzewa które rosło nad wodą, Jace rozsiadł się na trawie. Rozmawialiśmy opowiedziałam mu o sobie, o mamie, a on opowiedział mi o sobie, o swoich rodzicach i o kłótni z nimi. Nagle temat zjechał na nasze lęki....
-Czego się boisz? -zapytałam się
-Nie powiem ci bo będziesz się śmiała!
-Nie będę. Obiecuje.
-Kaczki -rozejrzałam się
-Gdzie?
-Boję się kaczek.
-Aaaa Naprawdę?
-Te małe krwiożercze bestie są gorsze od demonów. -Roześmiałam się
-Przepraszam. W takim razie lepiej ci nie mówić, że jedna jest tuż za tobą? -Zerwał się gwałtownie i wskoczył na pień obok mnie
-AAAAAAAA!! Gdzie??!! -Wybuchłam śmiechem. Śmiałam się tak, że prawie wpadłam do jeziora, a gdy zobaczyłam mordercze spojrzenie Jace'a jeszcze bardziej zaczęłam się śmiać.
-Czas wracać już się ściemnia. -Faktycznie był już wieczór.
-Ok. Już trochę się uspokoiłam.
Pojechaliśmy do instytutu. Moje bagaże były już wniesione do pokoju.
-Zaraz kolacja więc zaprowadzę cię do pokoju, a później oprowadzę cię po budynku.
-Ok. -zgodziłam się. Wysiedliśmy z windy i ruszyliśmy długim pomalowanym na biało korytarzem. Mijaliśmy wiele par drzwi, aż wreszcie zatrzymaliśmy się przed pokojem 147.
-Mój pokój jest naprzeciwko obok po lewej jest pokój Alecka, a później Maxa, obok twojego pokoju po prawej jest pokój Izzy. Maryse chciała, żebyśmy byli blisko siebie. Przyjdę po ciebie za pół godziny.
-Ok. -miałam już wejść do pokoju ale przypomniało mi się coś -Jace.
-Tak? -uniósł pytająco brew, wyglądał słodko... Chwila co? On wcale nie jest słodki! Nie oszukuj samej siebie. Nie oszukuje. Czemu ten głosik w głowie zawsze jest taki irytujący?? Bo mam zawsze racje. -No co?
-Nie mów nikomu o tym co ci powiedziałam... O mamie...
-Serio mamie??
-Bez względu jaka jest to ona mnie wychowała.
-Clary ona cię bije, i zmusza cię do rzeczy których wcale nie chcesz robić!!
-Proszę nie mów nikomu.
-O czym ma nam nie mówić? -Usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam się. Podszedł do nas czarnowłosy, niebieskooki chłopak bardzo podobny do Izzy, zapewne to jej brat.
~Jace~
-O czym ma nam nie mówić? -zapytał Alec, który przed chwilą wyszedł z pokoju.
-O niczym. -odpowiedziałem. -Nikomu nie powiem. Obiecuje. -zwróciłem się do dziewczyny
-Dziękuję -odpowiedziała i weszła do swojego pokoju.
-Jace o co chodzi?
-Czy zawsze musi o coś chodzić?
-Jeżeli chodzi o ciebie to tak.
-O nic nie chodzi! Jasne?!
-Ok ok nie spinaj się tak. A czemu tak długo was nie było? Czyżby.... -nie pozwoliłem mu skończyć...
-Alec daj spokój.
-Jace się zakochał!!!! Jace się zakochał!!!! JACE SIĘ ZAKOCHAŁ!!!
-Zamknij się!!!! W kim niby miałbym się zakochać? -zapytałem. Czemu on jest taki wkurzający?! I... Czy naprawdę to aż tak widać?!
-Znam cię. Widzę jak na nią patrzysz.
-ALEC ZAMKNIESZ SIĘ WRESZCIE??!!
-Nie spinaj się tak.
-To się zamknij! Czy ja wrzeszczę na cały instytut ze podoba ci się Magnus?
-Jace ja... -zatrzymaliśmy się przed gabinetem Maryse.
-Do zobaczenia na kolacji. -zapukałem do drzwi i wszedłem. Maryse siedziała za wielkim mahoniowym biurkiem całym zawalonym papierami. Podniosła na mnie wzrok.
-Tak Jace?
-Zaprowadziłem Clary do pokoju, po kolacji oprowadzę ja po instytucie.
-Dobrze. Dziękuję ci.
-A co do tej sprawy o której nam mówiłaś.... Ona jest gotowa żeby poznać prawdę.
-Nie sadze aby....
-Ona ma do tego prawo! Powinna wiedzieć! Clary jest silna! Zrozumie i będzie walczyć po naszej stronie z...
-Jace Herondale! Dość! To ja stwierdzę i podejmę decyzje kiedy Clary dowie się o wszystkim.
-Dobrze. -powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Wyszedłem wściekły, trzaskając drzwiami. Jak ona może tak postępować? Przecież ona ma prawo znać prawdę!
-Jace co się dzieje? -usłyszałem głos Aleca ale zignorowałem go i poszedłem do swojego pokoju zamykając się w nim na klucz.
~Clary~
Pokój był nie za wielki ale mi to odpowiadało. Nigdy nie lubiłam mojego pokoju za jego rozmiar, niby da się do wszystkiego przyzwyczaić ale... Pokój był pomalowany na kremowo. Prawie w jego centrum stało wielkie łóżko, po jego obu stronach stały dębowe szafki nocne. Po drugiej stronie pokoju w prawym rogu stała wielka dębowa szafa, pod oknem stało pasujące do pozostałych mebli biurko. Niedaleko szafy znajdowały się drzwi, prowadzące do łazienki. Właśnie skończyłam się wypakowywać, gdy ktoś zapukał do drzwi...
-Proszę. -powiedziałam
-Obiecałem ze po ciebie przyjdę. Wiec jestem. -Powiedział blondyn wchodząc do środka. -Widzę ze się rozgościłaś. -wzruszyłam ramionami.
-Idziemy? -zapytałam
-Jasne. A wracając do naszej rozmowy. Nie powiedziałaś mi czego się boisz.
-Boje się bać. Boje się, ze strach sparaliżuje mnie w najmniej odpowiednim momencie... Boje się, że zacznę się czegoś bać w najmniej odpowiednim momencie... I to jest chyba najgorsze.
-Ależ skąd to bardzo rozsądne bać się strachu -odwróciłam się. Głos należał do starszego mężczyzny o siwych włosach i ciemno brązowych oczach. -Nazywam się Hodge. Hodge Starkweather. Ty zapewne jesteś Clarissa Morgenstern.
-Milo mi pana poznać i proszę mówić do mnie Clary. -uśmiechnęłam się.
-Chodźcie dzieci na kolacje. Maryse i Robert zaraz po niej wyjeżdżają, więc czeka nas albo śmierć z głodu albo zostaniemy otruci przez Izzy.
-Wole to pierwsze. -stwierdził Jace.
-Nie może być aż tak źle. -zaczęłam bronić czarnowłosą
-Ostatnim razem jak gotowała zupę wypaliła dno w garnku a z łyżki nic nie zostało.
-To ja może na posiłki będę udawała się do Eleanor. -powiedziałam wchodząc za Jace'em do wielkiej jadalni. Cala rodzina Lighwoodów była już przy stole.
-Kim jest Eleanor? -zapytała Izzy
-Eleanor jest dla mnie jak starsza siostra, chociaż nie jesteśmy spokrewnione.
~Jace~
Kolacja przebiegła spokojnie. Maryse i Robert poinformowali nas że wyjeżdżają po kolacji i nie będzie ich dwa tygodnie.
Po kolacji oprowadziłem Clary po instytucie, na koniec poszliśmy do oranżerii.
-Jak tu pięknie. -jej oczy zaczęły błyszczeć z zachwytu
-To jedne z moich ulubionych miejsc. -powiedziałem
-A drugie jest przed lusterkiem? -zapytała z drwiną. Spojrzałem na nią spod przymrużonych powiek.
-Hmm... w sumie to też, ale chodziło mi raczej o bibliotekę i sale treningową. -przyglądałem się jej jak podchodzi i wącha kwiaty wyglądała tak uroczo....
-HALO JACE ZADAŁAM CI PYTANIE!!
-Co? Przepraszam zamyśliłem się. O co pytałaś.
-Gdzie macie sale treningową, bo nie pokazałeś mi gdzie ona jest, a chciałam potrenować. Ale zresztą pojadę do swojej.
-O tej porze chcesz jechać do domu żeby potrenować?? Chodź już cię zaprowadzam. -ruszyłem w stronę wyjścia
-Nie. Kto powiedział, że trenuje w domu?
-No... nikt... -zbiła mnie z tropu -ale nigdy cię tu nie widziałem wiec pomyślałem, że głównie trenowałaś w domu. Poza tym nie mówiłaś nic o swojej sali treningowej, wiec wywnioskowałem, że....
-To źle wywnioskowałeś. -przerwała mi -A teraz chodź pokażesz mi gdzie macie tą salę.
~Clary~
Po treningu wzięłam szybki, zimny prysznic, nie miałam ochoty już dzisiaj nic czytać, wiec od razu poszłam spać. Nie musiałam długo czekać, aż spowinie mnie sen.
``Byłam przypięta kajdanami do ściany, przede mną stała jakaś postać, lecz nie mogłam dojrzeć jej twarzy, ponieważ wielki kaptur zasłaniał jej twarz. Próbowałam się wyrwać. Wiedziałam, że mi się nie uda, ale przecież zawsze można spróbować.
-Uspokój się i tak nic tym nie wskórasz, a jeszcze pogorszysz sytuację... - w tym momencie poczułam jak kajdany zaczynają zaciskać mi się na nadgarstkach i kostkach. Nieznajoma robiła jakiś eliksir. Bacznie obserwowałam każdy jej ruch. Gdy skończyła zanurzyła ostrze sztyletu w płynie.
-To silna trucizna. Zabija każdego powoli i boleśnie. -powiedziała, odwracając się do mnie. Spojrzałam się na nią przerażona. -Ale nie bój się to nie jest dla ciebie. -wskazała sztylet leżący teraz na blacie stalowego stołu. -Dla ciebie mam tylko lekcje... -wzięła skalpel ze stołu i podeszła do mnie... -Zawsze pamiętaj, że sny ze mną są prawdziwe. -I przejechała mi ostrzem po przedramieniu. Wydałam zduszony okrzyk i zaczęłam się wyrywać. -Do zobaczenia.``
Usiadłam na łóżku.
-Clary to tylko zły sen. -powiedziałam do siebie i spojrzałam na przedramię, które strasznie mnie piekło. Krzyknęłam z zaskoczenia. Wzdłuż całego przedramienia ciągnęła się długa rana. Sięgnęłam pod poduszkę po stelę i narysowałam Intraze. Rana po chwili się zagoiła i ostała po niej ledwie widoczna blizna. Spojrzałam na zegarek 4:30. Rzuciłam się w poduszki, spróbuje jeszcze zasnąć ale wątpię żeby mi to udało.
Leżałam już dwie i pół godziny, nie chciało mi się jeszcze wstawać. Ktoś zapukał do drzwi i uchylił je lekko. Zamknęłam szybko oczy i udawałam, że śpię. Osoba podeszła do mnie i zdjęła ze mnie kołdrę
-Clary wstawaj. -Tym kimś był Jace. Nie zareagowałam. Poczułam jego dłonie na mojej tali i zaczął po niej jeździć. Jakby tego była mało musnął moje usta swoimi...
-Wstawaj kochanie. -szepnął mi do ucha
Złapałam go za ręce i zrzuciłam z łóżka, po czym sama się zerwałam i przywaliłam mu pięścią...
~Jace~
Hodge poprosił mnie żebym obudził Clary i żebym ją zawołał na śniadanie.
Zapukałem nikt nie odpowiedział więc wszedłem. Jak ona słodko wygląda jak śpi...
Podszedłem do niej..
-Clary wstawaj. -powiedziałem, ale ona nadal spała. Nagle przyszło mi coś do głowy.
Zacząłem jeździć rękoma po jej tali, po chwili musnąłem jej usta swoimi... Były takie delikatne i słodkie...
-Wstawaj kochanie. -szepnąłem jej do ucha i w tym momencie poczułem jak łapie mnie za nadgarstki i zrzuca z łóżka. Zrobiłem zdziwioną minę. Przecież każda dziewczyna marzy abym ją tak obudził.... aby moje usta dotknęły jej ust...
Walnęła mnie z pięści w nos. Zerwałem się na równe nogi...
-Za...
-Jeszcze raz zrobisz coś takiego to pożałujesz!!! -uniosłem rękę i dotknąłem nosa, spojrzałem na palce które były w krwi. -A teraz się stąd wynoś!!! - wyszedłem wciąż zszokowany, że ona mnie uderzyła. Przecież nic takiego nie zrobiłem. Udałem się do jadalni. Wszyscy się na mnie dziwnie spojrzeli i wybuchli śmiechem...
-Czyżby za wysokie progi??! -powiedziała Izzy na co wszyscy jeszcze bardziej się roześmiali.
-Masz -Alec podał mi stele. Narysowałem sobie Intraze. Ból po chwili ustąpił, znowu mogłem oddychać przez nos. podszedłem do zlewu i umyłem twarz po czym wytarłem ją papierowym ręcznikiem. Usiadłem naburmuszony na swoje miejsce i zacząłem jeść.
~Clary~
Wzięłam szybki prysznic. Ubrałam czarne rurki i czarną koszulkę z nadrukiem bez rękawów, do tego założyłam moje turkusowe trampki. Włosy związałam w wysokiego kucyka i poszłam na śniadanie. Weszłam do jadalni wszyscy już jedli.
-To ty walnęłaś Jace w nos? -zapytał Max
-Mhm...
-Clary poszłabyś ze mną na zakupy? -Zapytała Izzy
-Jeżeli pomożesz mi zrobić kolację.
-Ok. To za godzinę w holu?
-Ok.
Zjadłam szybko śniadanie i poszłam do siebie poczytać.
Zakupy z Izzy były męczące ale udało mi się kupić wszystko aby zemścić się na Jace. Powiedziałam, że dopiero się na nim zemszczę jak zrobi to drugi raz? No cóż. Kłamałam. Przecież z realizacją tak świetnego pomysłu nie można zwlekać. Prawda?
Wróciłyśmy do instytutu późnym popołudniem, przebrałyśmy się i od razu przystąpiłyśmy do ugotowania spaghetti.
Gdy wszystko było już gotowe dosypałyśmy do porcji Jace....
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że po taki czasie wstawiam nowy rozdział ale mam strasznie mało czasu. Na szczęście zbliżamy się do końca wakacji i wbrew pozorom powinnam mieć go trochę więcej ale nie wiem jeszcze jak to będzie.
Rozdział mi w ogóle nie wyszedł i przepraszam, że jest taki gówniany ale lepszego nie udało mi się napisać, bo najczęściej pisałam po jednym po dwa zdania.
Pomimo, że to taki chłam życzę wam miłego czytania.
PS: Odpowiadając na komentarz Wery w żadnym wypadku nie mam zamiaru usuwać lub pozostawiać tego bloga. Najgorsze jest to, że mam strasznie dużo pomysłów i ułożyłam już ją jakieś pięć rozdziałów do przodu ale nie mam czasu pisać i wstawiać ich.